Posty

"Cinderella ate my daughter", czyli spalmy wiedźmy i plastikowe prostytutki

Obraz
Nie było mnie długo i to wcale nie znaczy, że nie czytałam. Po prostu... nie czułam potrzeby pisania o tym, co czytałam. Zaczęłam coś o "Dziwnych losach Jane Eyre", które sprawiły mi wiele przyjemności, ale im dłuższy stawał się tekst, tym bardziej brnęłam w coraz dziwniejsze refleksje, aż w końcu całość stała się zbyt splątana, bym chciała ją edytować. Rzuciłam się też na Grishaverse, bo wiedziałam, że skoro wychodzi serial, lada chwila ktoś zaspoileruje mi przynajmniej pierwszą część - w ciągu tygodnia czy półtorej przeczytałam całą pierwszą trylogię, a kiedy odpocznę, zajmę się pewnie dalszymi częściami. W skrócie: książka okazała się odświeżająco dobra, wciągnęła mnie jak rzadko, a dodatkową satysfakcję sprawiło mi, że przewidziałam, przynajmniej częściowo, zakończenie - i to nie tylko przewidziałam, ale i wymarzyłam, bo to nie było żadne "łeee, pewnie tak się to skończy i wszystkim opadną członki", a raczej "tak bym chciała, żeby właśnie tak było". No

Collette - Klaudyna (Claudine)

Zauważyłam, że przestaję czytać z obawy, że nowe książki wyprą mi z pamięci stare i nie zdążę zrobić tej jakże ważnej i absolutnie potrzebnej (xD) dokumentacji. Jest na to jeden sposób... wreszcie się ruszyć i pisać choćby po parę linijek o tym, co już przeczytałam. Tak więc dziś na tapet bierzemy książkę, która wzbudziła taki mój entuzjazm, że teraz jesteśmy tutaj. Klaudynę Collette. Dokładniej rzecz biorąc, Klaudyna to dzieło czteroczęściowe, ale ja złapałam w bibliotece wydanie cztery w jednym, do tego z wstępem autorskim, o którym jeszcze za chwilę powiem parę słów. A teraz najważniejsze: TO. JEST. TAKIE. GEJOWE. I to nie żaden queerbaiting, o nie. Chociaż muszę przyznać, że bałam się tego, bo jak grzeczna dziewczynka przeczytałam najpierw wstęp, a tam była wzmianka o tym, jak to mąż autorki zachęca ją do przelania na papier wspomnień z czasów szkolnych (z zamiarem wydania ich potem pod własnym nazwiskiem, a jakże. Fuuuuj.), sugerując jednocześnie, żeby trochę je podkręciła, &quo

Pożeraczka powstaje

W tym roku jednym z moich marzeń (nie postanowień, to jest różnica) noworocznych jest, że będę pisać o książkach, które czytam. I że w ogóle będę więcej ich czytać, bo o zgrozo, opuściłam się w tym względzie haniebnie. Coś tam niby czasem podczytywałam, ale przez ostatnie lata większość konsumowanego przeze mnie tekstu miała, niestety, postać postów na mediach społecznościowych, ewentualnie artykułów po angielsku. Nie widziałam w tym problemu, bo kto mi się będzie czepiał tego, jak spędzam czas? Ja. Ja się będę czepiać. Jestem tłumaczką. Pracuję z tekstem. Muszę się starać, żeby ten tekst był piękny, żeby płynął jak rzeka. W pracy codziennie obcuję z dziełami napisanymi w bardzo innym od mojego języku, i przekładam je na ten bardziej mój. I... to były jedyne teksty w języku polskim, jakie przez długi czas czytałam. Te przetłumaczone przeze mnie. Ponownie: nie widziałam w tym problemu. Mówiłam sobie, że mam dużo pracy, że tak trzeba, że przecież to zupełnie mi wystarcza. Że w gruncie rz